Biznes zupą płynący
Biznes zupą płynący
Śmiało można powiedzieć, że ich koncept to synonim pojęcia "zero waste". Jak sami się przyznają, otwarcie mówią, co im w duszy i w garnkach gra i być może dzięki tej szczerości i autentyczności zaskarbili sobie sympatię nie tylko wegan czy wegetarian. Angelika Szkołuda i Eugeniusz Adinstov opowiadają o swoim koncepcie Soup Culture.
Swój koncept otworzyliście Państwo ponad 3 lata temu, kiedy jeszcze tak wiele nie mówiło się o zero waste i ekologii, skąd więc wziął się pomysł?
Idea narodziła się z chęci działania zgodnej z naszymi wartościami. Wybierając kierunek odpowiedzialnego odżywiania, odwracamy się plecami do przemysłu, który wykorzystuje zwierzęta, degraduje środowisko naturalne i zawracamy z drogi oszołomionego konsumpcjonizmu. Prowadzimy wegetariańską, innowacyjną sieć zupiarni, bo martwi nas rzeczywistość, w której tracimy kontakt z logiką. Przy tym rozwoju technologii i zaspokajaniu potrzeb ponad konieczność, na świecie tyle samo ludzi umiera z głodu, co z przejedzenia, zalewamy siebie i innych lawinami śmieci. I w tym ma swój udział, w dużej mierze, produkcja żywności odzwierzęcej i produkcja plastikowych opakowań do żywności. Upraszczamy, ale to konkrety, które pomagają zwrócić uwagę na ten globalny problem. On nie narodził się dzisiaj i dlatego Soup Culture nie od dzisiaj działa. Dopiero teraz jednak masowo zaczyna się o tym mówić.
Czy mogą Państwo coś więcej opowiedzieć o samym koncepcie, do kogo chcecie trafić?
Nasz koncept jest bardzo prosty i opiera się na zasadach bliskich, mamy nadzieję, nam wszystkim - produkować mniej złych śmieci i jeść to, co opłaca się zdrowiu i kieszeni, a do tego jest nieprzeciętnie smaczne. Z tego powodu sami tworzymy maszyny do wypieku jadalnych kubków, oferujemy małe menu, wyeliminowaliśmy chemię spożywczą i produkty zwierzęce, walczymy z marnowaniem żywności. Świat jest dla nas fair i zwyczajnie nierozsądne byłoby prowadzić biznes, który go niszczy. A trafić chcemy do każdego, nie do ściśle określonej grupy - nie jesteśmy tylko dla wegetarian lub tylko dla osób żyjących "w biegu". Bardzo cieszy nas różnorodność, stałe wizyty seniorów, rodzin z dziećmi i przyjaciół ze szkoły. Dzięki temu mamy szansę przekazać nasze idee każdemu i otrzymywać feedback od wielu odbiorców.
Czy Soup Culture to Państwa pierwszy projekt gastronomiczny, czy już wcześniej byliście związani z gastronomią?
Jeśli myślimy o takiej skali, możemy to uznać za pierwszy.
Czy obecnie nasilenie się trendu zero waste mocno wpłynęło na zainteresowanie Waszymi lokalami?
Na pewno media i duże firmy poszukujące partnera, który prowadzi odpowiedzialną gastronomię, zaczęły bardzo często proponować nam współpracę, to się wyraźnie pokryło ze wzrostem trendu. Staliśmy się obecnie wiarygodnym, dającym gwarancję jakości partnerem i ciekawym materiałem do powiedzenia: "jadalne opakowania są już dostępne na rynku", "rozpoczęła się prawdziwa rewolucja antyplastikowa" etc. Przychodzi do nas również więcej osób, które zwracają uwagę na skład posiłków, przynoszą swoje własne opakowania na wynos, swoje łyżki, przychodzą spróbować samych jadalnych kubeczków. Mamy jednak wrażenie, że to nie zawsze trend powodował te postawy, tylko często wcześniejszy, świadomy wybór tych osób. Medialne zainteresowanie siecią po prostu pomogło im do nas trafić. Dlatego pozytywnie oceniamy moment szczególnego zainteresowania tematem, ale nie poddajemy się tym przysłowiowym 5 minutom. Byliśmy, zanim trend zaczął galopować, i będziemy dalej po tym, jak medialne boom na zero waste się wyczerpie.
Jesteście już nie tylko w Polsce, więc pewnie śmiało mogą Państwo stwierdzić, jak z takimi nowinkami wypadamy na tle innych krajów?
Już ponad 30 państw Afryki wprowadziło uregulowania mające na celu wyraźne ograniczenie plastiku, niektóre wdrożyły te prace krótko po rozpoczęciu nowego millenium. W Ameryce Łacińskiej odzyskuje się nawet ponad 90 proc. odpadów, my odzyskujemy kilka procent. Słowo "nowinki" w stosunku do ekologii w Polsce to słowo bardzo dobrze użyte. Niestety, nie jesteśmy, jako kraj, w tym temacie do naśladowania.
Skąd pozyskują Państwo jadalne kubki, w których serwujecie swoje zupy?
Kilka lat temu zaczęliśmy projektować piece do produkcji jadalnych opakowań i po kilku próbach powstała obecna maszyna, która wypieka jedyne w 100 proc.jadalne opakowania, w których można serwować gorące dania i napoje - zupy, kawę, gorącą czekoladę. Ciasto na kubeczki również wyrabiamy sami, korzystamy jedynie z mąki, wody i oleju, i wypiekamy opakowania tuż przed wydaniem posiłku. Produkowane tu, w Warszawie, piece dystrybuowane są na całą międzynarodową sieć Soup Culture, m.in. do Kanady, Norwegii czy Słowacji.
Oprócz trendu zero waste waszym wyznacznikiem jest weganizm oraz zdrowe odżywianie, domyślam się więc, że bardzo starannie musicie Państwo dobierać dostawców, z którymi współpracujecie?
Nie tyle samych dostawców, co produkty. Na rynku jest sporo możliwości zaopatrzenia, tylko należy rozsądnie dobierać te jakościowe i rzetelne. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne, bo naturalnej żywności - warzyw, owoców i przypraw - jest pod dostatkiem. Gimnastyki wymaga raczej stały proces doposażenia w produkty, bo świeżość jest u nas podstawą zaraz obok wege, nie przechowujemy składników i nie konserwujemy ich.
Macie już restauracje w pięciu lokalizacjach w samej Polsce, która z nich cieszy się największą popularnością?
Wspaniale przyjęty został, od samego otwarcia, lokal w Poznaniu. Tam rynek gastronomiczny był ubogi w opcje wege, a zdecydowanie poznaniacy cenią sobie ten właśnie kierunek. Wypełniliśmy sporą lukę i miasto nam za to podziękowało.
Jak Państwo myślą, na czym polega unikalność Soup Culture?
Zapewne na dwóch rzeczach. Naszą kompetencją miękką jest szczerość. Mówimy otwarcie, co nam w duszy i w garnkach gra. Jeśli chodzi o te "twarde" zasługi, to z pewnością jadalne kubki. Jeśli nie przyjdziesz do Soup Culture, to, niestety, nie zjesz pysznego kubeczka. Technologia jest zastrzeżona, także znajomość z tą innowacją jest możliwa tylko za naszym pośrednictwem.
Jak Wasze kubeczki radzą sobie w dowozach, czy do klienta docierają w nienaruszonym stanie?
Absolutnie. Do przewozu zup korzystamy z opakowań bio, w 100 proc. kompostowalnych, by klient samodzielnie, już na miejscu, przelał zupę do jadalnego kubka i cieszył się jego niezmienioną formą.
Nastawieni jesteście również na franczyzę, czy przy tak specyficznym produkcie wymaga to większego zaangażowania niż w przypadku innych, bardziej klasycznych dań czy konceptów?
Do dziś jeszcze nie rozpoczynaliśmy kampanii sprzedażowej, potencjalni franczyzobiorcy sami się do nas zgłaszają. Pozwala to wierzyć, że innowacyjność przez nas proponowana jest atrakcyjna i nie wymaga większego niż standardowe zaangażowanie. Może w ogóle fakt, że sprzedajemy to, co naprawdę oferujemy i nie wciskamy upudrowanych potworków, pozwala innym chętnie się zaangażować lub po prostu zainteresować tematem. Pytań o franczyzę mamy naprawdę sporo.
O czym więc powinna wiedzieć osoba, która chciałaby się zdecydować na otwarcie lokalu franczyzowego Soup Culture?
Powinna wiedzieć, że ma szansę prowadzić biznes, który nie zaszkodzi ani środowisku, ani innym ludziom i to naprawdę wyjątkowe.
Czy mają Państwo założenia co do rozwoju sieci, liczby otwieranych rocznie lokali?
Proces rozwoju sieci franczyzowej i troska o wysoką jakość proponowanej przez nas oferty pochłania dużo czasu i skupia wiele uwagi. Mamy bardzo określone ramy i wartości, które przekładamy na firmowe standardy. To równoważy rozwój liczbowy, ale niebawem dokonamy świeżych obliczeń.
Angelika Szkołuda i Eugeniusz Adinstov
Właściciele Soup Culture
zdj. materiały Soup Culture